Comments

You are here:American Cars»Cars' Index»C»Chevrolet»Two Ten 210»1955»1955 Chevrolet Two Ten 210
Friday, 04 May 2012 17:27

1955 Chevrolet Two Ten 210

POLAND, EUROPE

Car Story

Michał Leśniewski portretuje Chevroleta 1955 (2005r.)

      Ta historia zaczyna się jak powieść podróżniczo-historyczna. Dawno temu, może w 2000 albo w 2001 roku, pewnego letniego dnia ruszyłem na rowerze w Polskę. Nie była to jakaś szczególnie oszałamiająca wyprawa, zaledwie 60 kilometrów pod Warszawę. Jeżdżąc tu i tam, dotarłem w okolice Żyrardowa. Moją uwagę przykuła reklama zrobiona z maski jakiegoś samochodu. Napis na niej głosił: "AUTO-ZŁOM". Postanowiłem zbadać sprawę. Klucząc po polnych dróżkach, pomiędzy domami znalazłem duży plac. Wjazdu strzegła kabina od ciężarowej Tatry, pomalowana w czarno-szare barwy. Pośród rozkręconych i zdemolowanych dużych fiatów, maluchów i innych popularnych samochodów niczym błękitny wieloryb wylegiwało się truchło Opla Rekorda z lat 50. Na pierwszy rzut oka wydawał się kompletny. Podszedłem bliżej i okazało się, że to sama skorupka. Niedaleko zauważyłem Wartburga 311 i nadwozie Skody 1201 - ambulansu pocztowego.

    Z budki wyszedł właściciel biznesu. Zacząłem z nim rozmawiać o samochodach. Powiedział, że Wartburg jeszcze niedawno jeździł. Właściciel myślał o tym, żeby wyremontować go dla syna. Ale były to pobożne życzenia, zapewne nic z tego nie wyszło.

    Skoda 1201 bardzo długo jeździła jako pocztowóz w Skierniewicach. Podobno używali jej jeszcze na przełomie lat 70 i 80.

   A potem zaczęły się opowiadania rdzą i chromem pisane... Usłyszałem historię o Humberze, który został zakupiony przez Episkopat Polski dla kardynała Wyszyńskiego. Po latach samochód ten wylądował gdzieś pod Warszawą i skończył marnie, pocięty na kawałki. Z jego mostu ktoś zrobił przyczepkę, ale i ona szybko się zepsuła. Głównym problemem z tym samochodem był fakt, że miał śruby i wymiary w calach, a w latach 80. trudno było o części i narzędzia...

    Gdzie w takim razie samochód amerykański, spytacie? Już zmierzam do niego. Ale jak sami wiecie, do różnych rzeczy dochodzi się czasami bardzo naokoło...

  W pewnym momencie właściciel szrotu wspomniał, że gdzies w okolicy stała buda od jakiegoś samochodu amerykańskiego. Chciał ją kupić, żeby pomalować i postawić przy wjeździe na auto-złom jako taką niby-reklamę. Jednak właściciel amerykańskiego cielska zażądał za nie ciężkich milionów.

    Ożywiony, zapytałem o lokalizację tego samochodu. To nie było daleko, jednak wskazówki brzmiały dość pokrętnie. Podziękowałem za rozmowę i ruszyłem na poszukiwania.

    Z głównej drogi skręciłem w boczną, przejechałem przez tory i pod jednym z domów zobaczyłem... Syrenę. Wyglądała ślicznie - jakby wyjechała prosto z fabryki. Zanim do niej dojechałem i zdążyłem wyciągnąć aparat, z domu wyszedł starszy pan, wsiadł do wozu i odjechał. na pocieszenie mogłem tylko powąchać mieszankę spalonej benzyny i miksolu...

    Wskoczyłem na rower i pojechałem dalej, zaglądając ciekawie na posesje, skryte wśród drzew. Nagle, na jednej z nich zauważyłem dziwne kształty. To był opisywany amerykaniec! Stał daleko od siatki, pośród drzew. Po posesji biegały kundelki, ujadając przeraźliwie. Pokręciłem się przez chwilę pod furtką, w przekonaniu, że może ktoś wyjdzie i będę mógł przez chwilę porozmawiać o zardzewiałym nadwoziu. Niestety, nikt się nie pojawił. Wybrałem więc najlepsze miejsce, niczym wytrawny paparazzi założyłem teleobiektyw do aparatu, przechyliłem sie przez siatkę i wycelowałem szkłem obiektywu w stronę samochodu. Niestety, miałem niskoczuły film i okazało się, że zdjęcie wyjdzie poruszone. I rzeczywiście.

    Po kilku latach, przez przypadek znalazłem to zdjęcie pośród różnych szpargałów, które wypadły na mnie z szafki. Spojrzałem na to zdjęcie i od razu przypomniałem sobie całą tę historię.

Michał Leśniewski portretuje Chevroleta 1955


 

 

  Ta historia zaczyna się jak powieść podróżniczo-historyczna. Dawno temu, może w 2000 albo w 2001 roku, pewnego letniego dnia ruszyłem na rowerze w Polskę. Nie była to jakaś szczególnie oszałamiająca wyprawa, zaledwie 60 kilometrów pod Warszawę. Jeżdżąc tu i tam, dotarłem w okolice Żyrardowa. Moją uwagę przykuła reklama zrobiona z maski jakiegoś samochodu. Napis na niej głosił: "AUTO-ZŁOM". Postanowiłem zbadać sprawę. Klucząc po polnych dróżkach, pomiędzy domami znalazłem duży plac. Wjazdu strzegła kabina od ciężarowej Tatry, pomalowana w czarno-szare barwy. Pośród rozkręconych i zdemolowanych dużych fiatów, maluchów i innych popularnych samochodów niczym błękitny wieloryb wylegiwało się truchło Opla Rekorda z lat 50. Na pierwszy rzut oka wydawał się kompletny. Podszedłem bliżej i okazało się, że to sama skorupka. Niedaleko zauważyłem Wartburga 311 i nadwozie Skody 1201 - ambulansu pocztowego.

  Z budki wyszedł właściciel biznesu. Zacząłem z nim rozmawiać o samochodach. Powiedział, że Wartburg jeszcze niedawno jeździł. Właściciel myślał o tym, żeby wyremontować go dla syna. Ale były to pobożne życzenia, zapewne nic z tego nie wyszło.

  Skoda 1201 bardzo długo jeździła jako pocztowóz w Skierniewicach. Podobno używali jej jeszcze na przełomie lat 70 i 80.

  A potem zaczęły się opowiadania rdzą i chromem pisane... Usłyszałem historię o Humberze, który został zakupiony przez Episkopat Polski dla kardynała Wyszyńskiego. Po latach samochód ten wylądował gdzieś pod Warszawą i skończył marnie, pocięty na kawałki. Z jego mostu ktoś zrobił przyczepkę, ale i ona szybko się zepsuła. Głównym problemem z tym samochodem był fakt, że miał śruby i wymiary w calach, a w latach 80. trudno było o części i narzędzia...

  Gdzie w takim razie samochód amerykański, spytacie? Już zmierzam do niego. Ale jak sami wiecie, do różnych rzeczy dochodzi się czasami bardzo naokoło...

  W pewnym momencie właściciel szrotu wspomniał, że gdzies w okolicy stała buda od jakiegoś samochodu amerykańskiego. Chciał ją kupić, żeby pomalować i postawić przy wjeździe na auto-złom jako taką niby-reklamę. Jednak właściciel amerykańskiego cielska zażądał za nie ciężkich milionów.

  Ożywiony, zapytałem o lokalizację tego samochodu. To nie było daleko, jednak wskazówki brzmiały dość pokrętnie. Podziękowałem za rozmowę i ruszyłem na poszukiwania.

  Z głównej drogi skręciłem w boczną, przejechałem przez tory i pod jednym z domów zobaczyłem... Syrenę. Wyglądała ślicznie - jakby wyjechała prosto z fabryki. Zanim do niej dojechałem i zdążyłem wyciągnąć aparat, z domu wyszedł starszy pan, wsiadł do wozu i odjechał. na pocieszenie mogłem tylko powąchać mieszankę spalonej benzyny i miksolu...

  Wskoczyłem na rower i pojechałem dalej, zaglądając ciekawie na posesje, skryte wśród drzew. Nagle, na jednej z nich zauważyłem dziwne kształty. To był opisywany amerykaniec! Stał daleko od siatki, pośród drzew. Po posesji biegały kundelki, ujadając przeraźliwie. Pokręciłem się przez chwilę pod furtką, w przekonaniu, że może ktoś wyjdzie i będę mógł przez chwilę porozmawiać o zardzewiałym nadwoziu. Niestety, nikt się nie pojawił. Wybrałem więc najlepsze miejsce, niczym wytrawny paparazzi założyłem teleobiektyw do aparatu, przechyliłem sie przez siatkę i wycelowałem szkłem obiektywu w stronę samochodu. Niestety, miałem niskoczuły film i okazało się, że zdjęcie wyjdzie poruszone. I rzeczywiście.

  Po kilku latach, przez przypadek znalazłem to zdjęcie pośród różnych szpargałów, które wypadły na mnie z szafki. Spojrzałem na to zdjęcie i od razu przypomniałem sobie całą tę historię.

Leave a comment

Make sure you enter the (*) required information where indicated.Basic HTML code is allowed.

Interesting Websites